Łużowy kłulik, wielokrotny samobójca, Zmora wcielona w kota i Licho... rozczulające Licho z celofanowymi włoskami :)

Nie sądziłam, że po "Lesiu" Chmielewskiej i "Dobrym omenie" stworzonym przez zacny duet Prachett & Gaiman, trafi mi się jeszcze jakaś książka, przez którą będę się tak kulgać ze śmiechu. No sprawy nie przewidziałam i kilka razy omal nie popełniłam przypadkowego samobójstwa. Boki pozrywane - dobrze, że igły i nici były w miarę pod ręką. Zdrętwienie gęby i znienawidzone uszy, które przeszkadzały mi się śmiać naokoło głowy. Spożywcze przyjemności w postaci podgryzaczy i napojów, którymi ochoczo się dławiłam. Uwierzcie mi, że odkaszlnąć z takim wykrzywieniem twarzy jest dość trudno. Koniec końców oplułam Męża, papugę, kota i chyba cały pokój. Parsknięciom nie było końca, a i pisząc te słowa podduszam się notorycznie, przypomniawszy sobie jakiś urywek. Także tego.

Młody Pisarz, rasowy mieszczuch, nieco posępny, acz człowiek wielkiego serca. Mowa o Konradzie Romańczuku, który dziedziczy niezwykłą, wiekową posiadłość po krewnych, o których istnieniu nie miał nawet pojęcia. Początkowy pesymizm, wobec Lichotki postawionej gdzieś w środku lasu, z dala od cywilizacji, i jej mieszkańców, ustępuje miejsca więzi i odpowiedzialności. Obserwujemy niejako jego przemianę, dojrzewanie dość trudne i wymagające.


"Na końcu ścieżki, między drzewami stał dom. Jego dom. Dom, który jeszcze minutę temu Konrad Romańczuk, niczym jaśnie panna dziedziczka ruszająca, by objąć włości, wyobrażał sobie jako bez mała perłę w koronie, godną co najmniej Kinga - ha! gdzie tam Kinga! Hemingwaya! (...) Dom. Ceglany, ani za duży, ani za mały, ot w sam raz dla jednej rodziny, z werandą, koślawą przybudówką i...wieżyczką. Upiorną, gotycką wieżyczką rodem z kiepskich filmów grozy. Do kompletu brakowało tylko pełni, stada, nietoperzy i zasnutego mgłą cmentarzyska.  (...) Podłogi, boazeria, framugi, ramy okienne, kręte schody, meble o wartości chyba tylko muzealnej - wszystko drewniane, wiekowe i bardzo stylowe. Rzeźbione w drewnie detale, kwiatki, listki, łodyżki, rozety i łuki występowały w ilościach hurtowych. Całość wyglądała jak gotycki szał ciał i uprzęży, spełniony sen szalonego stolarza."

Historia dożywotników to jedna z tych, które mnie osaczyły i zawłaszczyły sobie moje myśli. Od skończenia lektury minęło już nieco czasu, a ona wciąż za mną biega. Zresztą przede mną i nade mną również, brak mi tylko wianka na głowie i badylka w dłoni. Tylko świadomość, że istnieje drugi tom serii "Dożywocie", ratuje mnie przed ciągłym siąkaniem nosem. Obawy mam jednak, co będzie, gdy już przeczytam wszystko, co Ałtorka, Marta Kisiel, dotąd napisała. Mam nadzieję, że gdzieś tam piszą się już kolejne historie.

Rozbrajający aniołek Licho dzielnie planuje i realizuje porządki w całym domu, jednocześnie wciąż kichając i siąkając nosem przez swoją alergię na pierze. Tak proszę Państwa, anioł jak każdy anioł posiada skrzydła i zmuszony jest je depilować, by chociaż odrobinę ograniczyć efekty swojego uczulenia. Płeć nieokreślona, ale bezsprzecznie ta postać pozostaje duszą Lichotki.

"Jako tradycyjny Anioł Stróż Licho nie miało na wyposażeniu żadnych mieczy ognistych ani tym podobnych robiących odpowiednie wrażenie akcesoriów, mogło co najwyżej kopnąć z bamboszka."

"Przede wszystkim Licho postanowiło uzbroić się po zęby. Spośród przedmiotów zgromadzonych w wieżyczce jako te najbardziej zabójcze wybrało żółte, gumowe rękawice, sięgające mu niemal po pachy, spray na mszyce oraz mopa. Od razu poczuło się większe i groźniejsze. Prawdziwy mały morderca."


Panicz Szczęsny wyprowadza wszystkich z równowagi, irytuje i złości, zarówno swoich współlokatorów w Lichotce, jak i wielu czytelników. Dla mnie jest zwyczajnie rozbrajający, z tą całą swoją romantyczną poezją, z tym bólem istnienia i nieszczęśliwą miłością. Owszem ma swoje wady, aczkolwiek bez niego cała opowieść nie byłaby tak pełna. Jego pomysły na życie po życiu i odnalezienie sensu w swojej egzystencji rodzą się z prędkością błyskawicy i kończą się konsekwentnie dokładnie tak, jak to błyskawice mają w zwyczaju. Wywraca wszystko do góry nogami, włącznie z własnym wizerunkiem, ale to co jest piękne, robi to z niezwykłym zacięciem, skrupulatnością, a nawet poświęceniem! I jeszcze to komunikowanie wierszem, w którym tak często wykorzystuje znanych twórców romantyzmu, mieszając ich słowa z osobiście popełnionymi wynurzeniami poetyckimi. Miodzio, czytajcie uważnie, co Szczęsny ma do powiedzenia.

"Blond loki, zwykle opadające swobodnie na ramiona, panicz zebrał w klasyczną cebulę i związał wściekle błękitną frotką z koronkowym kwiatkiem. Efekt był wstrząsający.
- Przeszkadzały, gdym haftował na tamborku, więc je okiełznałem. - Nie wydawał się zbyt przejęty tym, że wygląda jak Fragles na sterydach."


Przedwieczny potwór składający się głównie z macek i jego zamiłowanie do gotowania to absolutny majstersztyk postaci. Niby groźny, ale dobry. Niby taki życzliwy, ale tupnąć macką też potrafi, by wszystkich dożywotników sprowadzić na właściwe tory. Pomocny i czuły, trochę jak matka tego całego bałaganu, dbająca o wszystkich, ale i potrafiąca wychowawczo pokrzyczeć.

Królik, a raczej kłulik i do tego łużowy. Zwierzątko absolutnie cudowne i niebezpieczne, z morderczym instynktem i złośliwym spojrzeniem. Nawet uszami potrafi strzygnąć znacząco. To nie żarty, takiemu kłulikowi nie można się narażać, bo skończyć się to może doprawdy fatalnie. Nie znasz dnia, ani godziny, kiedy do pięt Ci się dobierze, albo (o zgrozo!) do czegoś innego. Strach myśleć. Z drugiej strony mógłby zostać zrekrutowany na idealnego obrońcę domu, każdego złoczyńcę pognałby w diabły.

Zmora wcielona w kota, jak najprawdziwsza zmora z ludowych podań, w nocy dusi. Pakuje się na swoją ofiarę i dusi. No może poddusza, ale tylko ten kto posiada kota będzie wiedział, jak trudno takie kocie cielsko z siebie zrzucić, gdy się uwali na człowieka.

Był też York. No York jak York, przepełniony odwagą, jakiej mógłby mu pozazdrościć każdy heros. I jeszcze ta siła szczeku. Tylko niestety potwory w Lichotce są przebiegłe i podstępne, niewyobrażalnie. Z zaskoczenia go biednego wzięły. Z zaskoczenia to każdy by uciekł.

"Słuchaj, cholero, moja cierpliwość to nie Schengen, ma swoje granice."

Siła książki Marty Kisiel bynajmniej nie tkwi w fabule. Ta bowiem jest dość spokojna, ot perypetie zgrai nietuzinkowych postaci. Władzę nad umysłem czytelnika zdobywa nastrojem i humorem, lekkością i swobodą w posługiwaniu się słowem. Skondensowanie potężnej dawki absurdu, doprawione mnóstwem skojarzeń i odniesień, a podane smakowicie, że na samą myśl się człowiek oślini po pas. I ja się tak ślinię wciąż, chociaż skończyłam lekturę już jakąś chwilę temu. Co więcej Ałtorka (jak sama o sobie mówi) zafundowała nam komedię charakterów, czyli zasypała nas zestawem postaci absolutnie niezwykłych i pociągających. Nie skupiła się wyłącznie na bohaterach pierwszoplanowych, ale równie wprawnie i z jakąś zaciętością przedstawiła nam cały sztab postaci pobocznych.

"Rozłączył się bez pożegnania. - Ja ją kiedyś zaduszę...
- Panna, co? - Brwi Kusego rozpoczęły pełną podtekstów gimnastykę.
- Skorpion, o ile kojarzę, wyjątkowo jadowity egzemplarz. Nie, panie Kusy, nie panna - wyjaśnił, widząc całkowity brak reakcji na sarkazm. - Wampirzyca, pijawka, koszmar wcielony, potwór, poganiacz niewolników, czyli moja agentka."


Mogłoby się wydawać, że skoro ta fabuła taka niezbyt wymagająca to książka jest kompletnie pusta. A jednak nie. Sama złożoność warstwy humorystycznej to niewątpliwie duże wyzwanie, bowiem otrzymujemy nie tylko prosty dowcip słowny, lub sytuacyjny, ale niezwykle rozbudowane nawiązania cyniczno - sarkastyczne, absurd, i w tle jakiś chichot Pani Kisiel względem różnych przypadków w społeczeństwie. Nie wszystko zostało powiedziane wprost, ale kto się nie chce doszukiwać również nie musi, bo bezpośredniość niesie nie mniejszą radość.

Debiutancka powieść Marty Kisiel to istny majstersztyk, chociaż niektórym może brakować mocniejszej fabuły. Natomiast moim zdaniem wszystko zostało właśnie tak zaplanowane, by czytelnik nie szukał nie wiadomo czego między wierszami, by nie rozwiązywał skomplikowanych zagadek, a problemy natury egzystencjalnej pozostały na płaszczyźnie absurdu, do odczytania raczej z przymrużeniem oka. I ten niby brak nie przeszkadza w lekturze, a całość i tak zachowuje logikę zdarzeń i sens. Dopiero zakończenie stanowi ten moment, kiedy włos się jeży na głowie, a czytelnik wypatruje kolejnych literek, by się dowiedzieć, jak to wszystko się skończy, bo dożywotnicy znajdują się w nielichej sytuacji. Warstwa językowa to niesamowicie skomplikowany splot żartów, powiedzonek, opisów, utarczek słownych i porównań, nasączony olbrzymią ilością środków stylistycznych. Swoboda z jaką Marta Kisiel formuje kolejne zdania sprawia, że książkę czytamy błyskawicznie, oczywiście zalewając się łzami ze śmiechu. Zabawa konstrukcją i słowem w eleganckim, dopracowanym stylu to istna gratka dla czytelników. 

"Współcześnie nawet Mickiewicz musiałby kręcić kiepskie filmiki autopromocyjne i rzucać je gdzie popadnie w sieci, coby się wybić, a wstęp do "Ballad i romansów" zapewne zamieściłby na swoim blogasku. Dostałby słitaśne komcie, a jakiś palant o przeroście ambicji bądź pragnienia intelektu krytykowałby go za to, że pisze ballady zamiast haiku."

Zatem jeżeli potrzebujecie świetnej rozrywki na wysokim poziomie to zachęcam, nie zawiedziecie się. Marta Kisiel ląduje na mojej liście ulubionych Pisarzy :)

Dodatkowo w najnowszym wydaniu otrzymujemy całkiem ciekawy bonus w postaci opowiadania "Szaławiła". Odbiega nieco od "Dożywocia", chociaż utrzymuje wysoki poziom i nawiązanie do historii Konrada Romańczuka. Bohaterka, Oda Kręciszewska, jest osobą niesamowitą i równie niedopasowaną w swoim środowisku, poszukującą czegoś innego, czegoś zaczarowanego w życiu. Jej losy dość kręte, również zabawne, prowadzą w nieznane jej dotąd rejony i obnażają nowe możliwości. I chociaż miałam nadzieję, na powtórne spotkanie Licha i całej ferajny z Lichotki, co nastąpiło w stopniu niezwykle subtelnym i nie satysfakcjonującym, uważam, że stanowi świetny wstęp do całkiem nowej opowieści. Jednakże choć nowa, będzie wciąż zachowana w klimacie dożywotników. Czekam zatem na więcej.

"Dożywocie" i "Szaławiła"
Marta Kisiel
Wydawnictwo: Uroboros
Liczba stron: 412
Ocena: 9/10

 
Bardzo mnie cieszy, że zaglądasz na mojego bloga.
Będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad, to mnie motywuje i nadaje większy sens temu, co piszę. Chętnie zajrzę też na Twojego bloga, jeśli jakiegoś prowadzisz.