Przedświąteczne przygotowania, bieganina, sprzątanie, gotowanie, prezenty... uff już po wszystkim. Ten krótki czas intensywnych prac przed Świętami Bożego Narodzenia wyrzął mnie jak szmatę i dołożył mi się mocno do ogólnego zmęczenia. Co więcej zniechęcenie i jakaś taka apatia, o które mogę oskarżyć pogodę, skutecznie mnie blokowały we wszystkim, do czego nie byłam z jakiś względów przymuszona. Jednak Święta to zawsze dla mnie czas ważny, bogaty w ciepło i przemyślenia. Udało mi się również odpocząć, nie opychałam się zbyt mocno mając na uwadze moje ostatnie problemy żołądkowe, a i na Pasterkę nie musiałam się turlać.
Jeszcze przed Świętami skończyłam czytać "Córkę pedofila" Ewy Pirce, ale nie mogłam się zebrać w sobie by skończyć o niej pisać. Dopiero dziś udało mi się domknąć tekst, który leżał sobie niespokojnie na mnie czekając. Książka, o której dzisiaj opowiem nie należy do gatunków, z którymi się lubię, ale wiele entuzjastycznych opinii zaostrzało mój apetyt. Niestety okazało się, że nie była to pozycja do końca dla mnie, a i znalazłam trochę mankamentów, co nie oznacza, rzecz jasna, że nikomu się nie spodoba. Przypuszczam, że narażę się wielu osobom, które pokochały ten tytuł, ale o ile bywacie na moim blogu, to wiecie, że u mnie podstawą jest szczerość.
Przede wszystkim Autorka podjęła kilka trudnych tematów, bowiem wskazana przez tytuł pedofilia nie jest jedynym ciężarem dla bohaterów tej powieści. Poznajemy nastoletnią Lexi, która w swoim krótkim życiu przeżyła wręcz bezmiar okrucieństwa. Największym ból budzi chyba świadomość, że zaserwowali jej to ci, którzy powinni ją chronić. Na granicy wytrzymałości, z samobójczymi myślami, utrzymująca się przy względnie zdrowych zmysłach przez samookaleczanie, pozostaje outsiderką. Poznaje dwóch młodych chłopców w swojej szkole, którzy wprowadzają w jej życie odrobinę uśmiechu.
"Cierpienie, jakim byłam napiętnowana, wymagało odwagi, bym mogła przejść przez życie, by budzić się i w nie brnąć, mimo niepowodzeń. Ale ja nie byłam odważna, nie byłam silna i nie umiałam walczyć. Prawda jest taka, że byłam tchórzem."
Podstawowym problem z tą książką jest ilość tragedii, która dosięga bohaterów. Znajdziecie w niej prawie wszystko. Od pedofilii i alkoholizmu, przez samobójców, odrzucenie przez rodziców, samotność, śmiertelne zagrożenia, aspołeczność, problemy z tożsamością. Dla mnie było tego za dużo, ponieważ odnosiłam wrażenie, że jest to historia z typu "zabili go i uciekł", rozciągnięta o zbyt dużą ilość wątków. Spokojnie z tej jednej książki można stworzyć trzy, poświęcając więcej miejsca na sytuację poszczególnych postaci. Natomiast widzę też coś w tym, że ludzie mający swoje tragedie wzajemnie się przyciągają, bo mimo wielu różnic są w stanie znaleźć ze sobą nić porozumienia, a właściwie zrozumienia. Otwarcie się wobec kogoś, kto również niesie własny ciężar, wydaje się naturalnym.
Dużym plusem książki jest dla mnie psychologia ofiary tak wielkiego okrucieństwa. Osoby, które nigdy nie doświadczyły na własnej skórze depresji zwykle nie są w stanie zrozumieć poranionej duszy. Nieracjonalność postępowania Alexi, jej zmienność nastrojów, niestabilność to wynik traumy głęboko w niej zakorzenionej. Traumy, która wciąż trwa. Nie jest już dzieckiem, ma więcej siły, może się gdzieś zgłosić ze swoimi problemami, ale nic z tym nie robi, oprócz doprowadzania samej siebie do autodestrukcji. Osobiście odczuwam irytację wobec takich bohaterów. Jednakże pozwalając sobie na chwilę przemyśleń, szybko dochodzi się do wniosku, że ten jakby marazm, to pielęgnowanie bólu jest jak rak, który trawi, który ma przerzuty i już nie da się go wyrzucić z organizmu, trzeba z nim żyć. Ten obraz młodej dziewczyny stojącej na krawędzi to obraz prawdziwy do szpiku kości. Agresja i złość, którą w sobie ma i wymierza ją w niewłaściwym kierunku to logiczna konsekwencja zduszenia wewnętrznego.
"Zawsze, wpatrując się w nie, miałam wrażenie, że Bóg szydzi ze mnie, pozwalając mi dostrzegać tam radość, której nie widzi nikt inny. Daje mi do zrozumienia, że ja nigdy nie osiągnę takiego stanu spokoju, ciszy i beztroski — z tym właśnie kojarzyło mi się niebo. "
Z pewnością jest to opowieść nieprzewidywalna, zaskakująca zwrotami akcji. Od pierwszych stron wciąż coś się dzieje, aż chciałoby się w końcu złapać jakiś oddech. Spowolnienie, które następuje na bardzo krótkie chwile jest niewystarczające. Książkę czyta się błyskawicznie, ponieważ Autorka ma dość lekkie pióro. Sam warsztat pisarski pozostawia pewien niedosyt, aczkolwiek trudno oceniać w tej kwestii debiutantów. Dialogi są niestety słabszą stroną tej książki. Banalne i często mało wiarygodne. Z jednej strony mamy silnych bohaterów, którzy twardo dają sobie radę z otaczającą ich rzeczywistością, a za chwilę stają się przekomarzającymi się dzieciuchami. Nasycenie wulgarnością było przesadzone. O ile używanie przekleństw uważam za uzasadnione, to już ich ilość wydaje mi się wątpliwa.
Połączenie różnorakich przeciwstawności udało się Ewie Pirce. Trudno przeczytać tę powieść bez emocji, ponieważ została przepełniona zarówno tym co złe, jak i tym co dobre. Zastosowanie takiej sinusoidy uczuciowej było trafnym zabiegiem i z pewnością usatysfakcjonuje wielu czytelników. Nie czuję wielkiego entuzjazmu wobec tej książki, nie wpisała się do kanonu moich ulubionych, ale z pewnością nie pozostawiła też we mnie pustki. Nakreślone tematy to dobre wyjście do pewnych rozważań, których moim zdaniem podejmujemy się zbyt rzadko.
Generalnie licząc wszelkie "za i przeciw" cieszę się, że zdecydowałam się przeczytać tę powieść. Nie jest idealna, sporo rzeczy mi zgrzytało, nie należy do gatunków, które lubię, ale ma w sobie trochę jakiejś iskry. Wciąga, pobudza i działa na emocje. Mam nadzieję, że Autorka będzie dalej pracowała nad swoim warsztatem i kolejnymi historiami, bo widzę w Niej potencjał. Jednak nie mogę Wam polecić tej książki, musicie sami zdecydować, czy chcecie się z nią skonfrontować.
Ps. A jak Wy się czujecie po Świętach? Gotowi na Sylwestrową zabawę?
"Córka pedofila"
Ewa Pirce
Wydawnictwo: Wieża Czarnoksiężnika
Liczba stron: 300