Bartoszowi Szczygielskiemu udało się uniknąć wszystkiego, czego nie trawię w takich powieściach: naciąganej sensacji, scen typu "zabili go i uciekł", patosu, nadmiernego roztkliwiania się i filozofowania. Przedstawił Polskę i osadził w naszych warunkach echo dawnej mafii Pruszkowa, prowadząc jednocześnie ciekawe wątki kryminalne i obyczajowe.
Brutalne morderstwo w mieszkaniu na nowym osiedlu Pruszkowa miało być łatwe do rozwikłania oraz zatrzeć złą sławę, po ostatniej sprawie prowadzonej, przez komisarza Gabriela Bysia z Komendy Stołecznej. Duszny Pruszków wciąga bohatera, niejako wchłania w swoje mroczne tajemnice, które policjant powoli odkrywa w toku dochodzenia.
Atmosfera gęsta od dymu papierosowego i smrodu alkoholu, od narkotyków różnego kalibru i przemocy. Stworzenie klaustrofobicznej przestrzeni typu "zamknięty pokój" było bardzo dobrym zabiegiem, sprawiającym, że czytelnik sam czuje tę przytłaczającą aurę. Pruszków to miejsce, do którego można wejść, wniknąć, ale nie ma możliwości późniejszego uwolnienia się od niego, zupełnie jakby odbierało oddech. Ludzie pozostają jakby przypięci na smyczy do tego miejsca, bez szans na inną przyszłość, bez perspektyw z różnych powodów. To stłamszenie nie dotyczy wyłącznie osób powiązanych ze światem przestępczym, ale pozornie zwykłych obywateli, jak i stróżów prawa. Nawet lokalny mafiozo, Dzierga roztacza wokół siebie aurę pewnej rezygnacji. Porządek musi być, interes musi się kręcić, ale bark w nim jakiejkolwiek witalności, kuleje również pewność siebie.
"Aorta" została napisana językiem dość surowym, szorstkim. Ewidentnie jest to proza męska, chociaż nie oznacza to, że nie spodoba się kobietom. Pozbawiona ckliwości, okrojona z literackiej wzniosłości, a wszystko po to by ukazać tę nieprzeciętną wręcz szarość. Szczygielski nie rozdrabnia się w opisach, nie skupia się na detalach i dokładnym odwzorowaniu obrazu, chociaż wciąż prowadzi czytelnika po tym świecie, wyznaczonym przez siebie torem, podrzucając tropy, drobiazgi. Sposób narracji i kreacja wpisuje się w duszny klimat, chociaż wymaga od nas pewnego zaangażowania się i oswojenia ze stylem. Sama akcja również nie pędzi, chociaż w powieści dużo się dzieje. Wątki, które występują jako poboczne zostały potraktowane ze skrupulatnością i momentami przejmują władzę, aczkolwiek nie pozwalają zapomnieć o głównej linii fabularnej. Mam nadzieję, że zostały rozszerzone w kolejnym tomie. Napięcie budowane jest powoli, jakby dobudowywane, również w części bardziej obyczajowej, by ostatecznie doprowadzić do mocnego, kulminacyjnego punktu.
Brutalność niektórych scen i dosadność języka, którym zostały opisane, stała się źródłem nieprzesadzonego realizmu. Nie zostajemy bowiem zbombardowani niezliczoną ilością szczegółów, które wzbudziłyby wstręt czy obrzydzenie. Wyważenie okrucieństwa i sadyzmu, umiejętność takiego posługiwania się tymi środkami, by nie zniechęcić czytelników, przy jednoczesnym pozostaniu autentycznym, to niewątpliwie ogromny plus na rzecz Autora.
Na kartach powieści spotykamy dobrze skrojonych bohaterów, którzy nie są wyjątkowi, ale mają w sobie prawdę. Do samego końca nie poznajemy ich zupełnie, tak od A do Z, pozostają różne bardziej lub mniej mroczne tajemnice, prywatne sprawy i cierpienia, które uwidaczniają się w rysie psychologicznym, ale nie obnażają całkowicie. Dzięki temu zachowujemy wrażenie rzeczywistego poznawania, konsekwentnego odkrywania każdej postaci, bez wchodzenia butami narratora wszechwiedzącego w ich życie i osobowość. Odnosimy wciąż wrażenie niepełnej informacji, nie ufamy, powątpiewamy w tych ludzi i kierujące nimi pobudki.
"Grzegorz Byś urodził się, wychował i żył w otoczeniu kobiet, które dbały o to, by obiad lądował na stole o określonej godzinie, a w szufladzie zawsze leżały czyste skarpety. Kiedy Gabriel się wyprowadził i został sam, musiał odnaleźć się w życiu bez pomocy domowej. Nie poradził sobie z tym najlepiej. Zalegające w zlewie naczynia dobitnie o tym świadczyły. Na niektórych pojawiły się pierwsze oznaki tego, że bakterie solidnie rozwinęły już własną kulturę i niewiele im brakuje do wynalezienia koła."
Komisarz Gabriel Byś to człowiek upadły, z poczuciem winy wobec spraw zawodowych i prywatnych. Początkowo wydaje się dość słaby, chociaż jednocześnie w jakiś sposób niezłomny w dążeniu do prawdy. Świadomość ile kosztuje popełnienie błędu w jego zawodzie to zarówno motywator, by nie odpuszczać do samego końca, jak i ciężar. Cierpienie, którego doświadcza podyktowane jest poczuciem odpowiedzialności za tych, którzy przez jego pomyłkę doznali największej krzywdy, nieodwracalnej. W tym przygnębiającym życiu istnieje światło, Alicja, ukochana żona. Kobieta, która przywraca komisarza do rzeczywistości, do świata żywych, czasami fochem, czasami kanapką. Z pewnością stanowi ogromne wsparcie, bez którego nasz bohater nie mógłby funkcjonować normalnie. Ich relacja nie została jakoś skrupulatnie nakreślona, bo i nie było to potrzebne, ale wystarczająco by zauważyć, że jest to zdrowy związek dwojga ludzi, którzy znają swoje wady i godzą się na nie, acz nie przestają nad nimi pracować.
"Gdyby ustępował głupszym, przez całe życie chodziłby zgięty wpół, kłaniając się ich niskiemu IQ."
Drugą postacią, o której nie mogłabym nie wspomnieć jest Katarzyna Sokół, która również stanowi postać główną. Jej historia skupia się na jej życiu, ciężkim, przykrym, przepełnionym brutalnością. Całkowicie odmienna od Bysia, kobieta silna, sprytna i z zaciekłością dążąca do wyznaczonych sobie celów. Sytuacja Kaśki jest bardzo podobna do tej, w której była ofiara, jednak ich osobowości są skrajnie różne i uwidaczniają ogromną różnicę w radzeniu sobie ze złym losem.
"Nikt nie lubi, gdy inni patrzą na jego chwile słabości."
Poza tym mamy grupę niebanalnych postaci w kręgach policji. Przekrój w mentalności i bystrości jest potężny. Zarówno inteligentni, jak i zwyczajnie głupi. Nastawieni na podniesienie statystyk, kręcący coś na boku, z mrocznymi tajemnicami.
"Na ścianach wisiały zdjęcia komendanta wręczającego ordery policjantom, odbierającego odznaczenie z rąk jakiegoś polityka, w towarzystwie przedszkolaków, emerytów i czegoś, co wyglądało jak owczarek niemiecki po chemioterapii."
Zauważyć można też pewną samotność tych wszystkich bohaterów, samotność w niesieniu własnego brzemienia. Cierpienie, które nie raz jest ukierunkowane, ale czasami wydaje się wpisywać w jakiś ból egzystencjalny.
"Aorta" to powieść, która mogłaby zostać bez przeszkód podstawą do scenariusza kolejnego filmu Patryka Vegi, z serii "Pitbull". Zarówno narracja i sposób prowadzenia fabuły są wiarygodne i mocno polskie. Książka wymaga zaangażowania, inteligencji, by wyłapać gorzką ironię i nawiązania, które podsuwa nam Autor. Jedyny element, który nie do końca do mnie przemawia, ponieważ wydaje się zbyt banalnie rozwiązany to towarzysząca nam w całej historii zagadka matematyczna. Jednak nie wykluczam, że podobnie jak watki poboczne, może nabrać nowego znaczenia w kolejnej części. Bartosz Szczygielski to z pewnością utalentowany Pisarz, który serwuje swoim czytelnikom powieści kryminalne w nowej odsłonie, napisane w sposób przemyślany, skrupulatnie oddając ludzkie grzeszki i słabości. Psychologiczna warstwa nie została rozdmuchana do wielostronicowych analiz, ale w prosty sposób nadaje specyficzny i wyraźny rys każdej postaci. Obiecujący debiut, który może zawiera drobne wady, ale z pewnością stanowi już drogę do dojrzałego, indywidualnego stylu.
"W szafie stało orujo, hiszpański odpowiednik winiaku. Ci bardziej inteligentni, którzy nie trzymali w szafie gotowych do użycia krawatów, ale za każdym razem wiązali je od nowa, nazywali napój brandy."
Krótki wywiad z Bartoszem Szczygielskim <klik>.
"Aorta"
Bartosz Szczygielski
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 400
Ocena: 8/10