"Szkoła na wzgórzu" Sebastiana Imielskiego to kolejna książka, na którą trafiłam wyłącznie ze względu na moje prywatne wyzwanie czytelnicze. Przypomnę Wam tylko, że związane jest z wyzwaniem "Czytam, bo polskie" i chodzi o to, że czytam polskich autorów na każdą kolejną literę alfabetu, zgodnie z literkami przypadającymi na dany miesiąc w wyzwaniu.
Co za tym idzie, ominęłaby mnie całkiem niezła lektura, a na samego Autora nigdy nie zwróciłabym uwagi. Szkoda, bo jest to całkiem niezły debiut.
Sylwester Cichy to młody nauczyciel języka polskiego, który próbuje uciec od życiowych problemów na prowincję. Klimat niewielkiej miejscowości mógłby się wydawać przyjazny i leczniczy, dla kogoś kto ma wciąż otwarte rany w duszy. Jednak sytuacja mocno się komplikuje, gdyż cały dobry nastrój potrafi w jednej chwili zepsuć wicedyrektorka szkoły. Kobieta legenda, wzbudza strach we wszystkich swoich podwładnych, a dodatkowo uprawia bezczelne kumoterstwo, z którym specjalnie się nie kryje.
Nieprzyjemna atmosfera zagęszcza się, gdy jedna z uczennic znika w niejasnych okolicznościach. Sebastian wraz z dziennikarzem lokalnego tabloida, Karolem Zawadą, próbują ustalić, co stało się z dziewczyną. Kolejno odkrywane tropy powoli odsłaniają wiele tajemnic związanych ze szkołą.
Autor bardzo dobrze przedstawił mentalność małej społeczności lokalnej. Miejsce, gdzie właściwie wszyscy znają się od pokoleń, z jednej strony przyjemne wrażenie bliskości, z drugiej natomiast można odczuć ciasnotę, bo nawet na chwilę nie można pozostać anonimowym. Bohater niejako wpadł z deszczu pod rynnę, dodatkowo gmatwając sobie życie amatorskim śledztwem i konfliktem z władzami szkoły.
"Kiedy zacząłem żałować podjętej decyzji? Chyba już w momencie, gdy ujrzałem schody. Stanowiły one kwintesencję wszelkich logik zawartych w tym budynku. Konieczność codziennego wdrapywania się po serpentynie nierównych stopni to pierwszy z demotywatorów, na jakie natrafiali uczniowie. Sam po wejściu na szczyt ściekałem potem. Nie mogłem sobie wyobrazić, jakim trzeba być idiotą, by wybudować szkołę na wzgórzu. Nawet jeśli powstała w szczytowym okresie peerelowskich absurdów, to brak jakiejkolwiek myśli w tym koncepcie był zadziwiający."
Władze szkoły, w gruncie rzeczy okazały się skażone protekcjonizmem. Małżeństwo Mechów nie jest dobrym przykładem, właściwie od pierwszych stron wydaje się być w rozkładzie. Mimo to, mają swoje brzydkie sekrety, które w rzeczywistości powinny ich całkowicie dyskwalifikować z zajmowania tak ważnych stanowisk nie tylko w szkole, ale również w innych instytucjach publicznych. Sebastian Imielski nie poruszył tutaj tematu rzadkiego, ale taki, który wciąż pozostaje w sferze tabu. Mianowicie szybko dostrzegamy, że niesforny (bardzo delikatnie mówiąc) nastolatek jest traktowany w wyjątkowy sposób. Nie obowiązują go te same reguły, co pozostałych uczniów, a nauczyciele są ganieni za zwrócenie na to uwagi. Jakakolwiek próba wymagania, od tego chłopca czegokolwiek, kończy się wizytacją i niezadowoleniem ze strony Wicedyrektor. Znakomita większość grona nauczycielskiego dawno już odpuściła, obawiając się o swoje posady. Oczywiście Sebastian nie zgadza się z takim stanem rzeczy i rozpoczyna walkę z uczniem i wicedyrektorką.
Cieszy mnie, że postać głównego bohatera nie została wyidealizowana. Sylwester nie jawi się jako superbohater, a zwykły człowiek, który chce odkryć prawdę, zażegnać niebezpieczeństwo, ale przede wszystkim odnaleźć na nowo siebie. Niestety dopiero po opisanych w książce wydarzeniach będzie mógł zażyć nieco spokoju i wyciszenia. Podobało mi się też to, że został pokazany jako ambitny nauczyciel. Nie zamierza zarzynać uczniów, ale z drugiej strony wkłada wiele trudu, aby przygotować ich do zbliżających się egzaminów. Poza tym potrafi docenić ich starania, nawet jeśli efekty nie są dość satysfakcjonujące.
"Praca zajmowała jedną stronę zeszytu i zawierała osiemnaście błędów ortograficznych. O gramatycznych i interpunkcyjnych nawet nie wspominam."
Bardzo mocną stroną tej pozycji jest zakończenie. Autor wodził mnie za nos przez całą powieść, by ostatecznie wszystko postawić do góry nogami. Nie wiem, czy znalazłby się ktoś, kto odgadłby ostateczne rozwiązanie tej sprawy. Książka napisana jest płynnym i przyjemnym stylem. Czyta się ją niezwykle szybko, a i fabuła wciąga czytelnika właściwie od początku. Niekiedy zdarzają się odrobinę zabawne sytuacje, ironiczne komentarze narratora (w pierwszej osobie), ale i chwile grozy, w których chce się krzyknąć "no uciekaj stamtąd, czego jeszcze się oglądasz!".
Nie była to książka idealna, ma również swoje wady. Największą dla mnie było chyba to, że Autor nadto się w niej rozgadał. Co prawda nie są to fragmenty nużące, jednak mogłyby zostać skrócone, lub niektóre usunięte, bo nie wnoszą za wiele do fabuły, a odrobinę spowalniają tempo. Mimo to jest to dobra książka w mojej opinii. Porusza znacznie więcej tematów, niż te o których wspomniałam, a wszystkie są równie ciekawe i warte dyskusji. Debiut uważam za udany i cieszę się, że zdecydowałam się na tę właśnie publikację w ramach mojego wyzwania. Polecam szczególnie tym, którzy chcieli małej odmiany, pośród obecnie wydawanych kryminałów, thrillerów, bo chociaż nie jest idealna to jednak wnosi jakiś powiew świeżości, nie tracąc na napięciu.
"Szkoła na wzgórzu"
Sebastian Imielski
Wydawnictwo: RW2010
Liczba stron: ok. 450 (wydana jako e-book)
Ocena: 6+/10