Pamiętacie, jak pisałam o odkrywaniu skarbów przy jednej z recenzji? Szczególnie cenne są dla mnie dobre debiuty, ponieważ stanowią zapowiedź rozwoju pisarza w dobrym kierunku. Często to jeszcze niedoskonałe dzieła, przy których można się czepiać wielu rzeczy, ale gdy mają w sobie "to coś", gdy czuję pazur i siłę czytanego słowa, wówczas ustawiam je w głowie, jako moje małe skarby. Te zwykle nierówne perełki mają w sobie jakąś magiczną moc, która sprawia przez jakiś czas zaczynam żyć w innym świecie.
"Któż powiedział, że diabeł jest zły? Okrutny - owszem, ale nie zły. Jak może być zły ktoś potrafiący tak kochać?"
"Władczyni Mroku" to książka, która już samym prologiem mnie zaczarowała, wchłonęła i oplotła niesamowitym klimatem. I chociaż później dostrzegłam jakieś wady, coś co nie do końca mi się spodobało, to czar już nie prysnął do samego końca. Autorka kupiła mnie przede wszystkim stylem, którego pazur rozkłada na łopatki. Dowcip, którym charakteryzuje się główna bohaterka zawiera się w ogromnym jej dystansie do samej siebie, która to cecha stanowi u mnie jedną z najbardziej cenionych. Dodatkowo niezwykła ironia momentami spotęgowana do granic, że gdyby nie uszy to śmiałabym się naokoło głowy.
"Mówi się, że jest tyle rodzajów piekła, ile tylko jest w stanie wyobrazić sobie, bądź stworzyć ludzki umysł. Całkiem możliwe. Jean-Paul Sartre powiedział, iż naszym piekłem są inni ludzie i to również wydaje się wielce prawdopodobne."
Główna bohaterka, Megan Rivers to właściwie antybohaterka w pewnym sensie. Wzbudziła moją sympatię, aczkolwiek to kobieta po trzydziestce, która jest tak bardzo nieodpowiedzialna i chyba nieco nieporadna życiowo, oddająca się wszelkim możliwym używkom z pasją, nieco aspołeczna i wydająca się być niezrównoważoną. Poznajemy ją już w prologu, kiedy to jest małą dziewczynką, trochę dziwną, ale z wielkim talentem do rysowania. Rodzice Megan to dość urocza para i można powiedzieć o nich "przeciwieństwa się przyciągają". Niestety giną w wypadku, gdy ich córka ma zaledwie 7 lat. Szkoda, ponieważ te postacie miały niezwykły potencjał, ale oczywiście ich śmierć nie była tylko kaprysem Autorki. Bohaterka została zatem wychowana przez swoją ciotkę, a poznajemy ją lepiej, gdy jest już dorosła. Dotąd prowadziła zwykłe życie, praca, dom, kot, chłopak. Nic wyjątkowego, może czasami jakieś sny, może te dziury w pamięci po ostrych imprezach. Znakiem szczególnym i wyróżniającym dotąd był jedynie tatuaż. Niesamowity obrazek na plecach, który sama zaprojektowała i zleciła wykonanie w salonie tatuaży, będąc wówczas na imprezowym wyjeździe ze znajomymi. W jej życiu zaczynają dziać się coraz dziwniejsze rzeczy, przerażające i niepojęte. Najpierw zawrzenie kawy w kubku, którą to omal nie pozbawiła męskości swojego szefa, gdy oznajmił jej, że się żegna z pracą. Na swoje szczęście nie przepadała za tą pracą, więc największym problemem stało się pytanie "co teraz zrobić ze sobą?". Kreatywna strona bohaterki budzi się podsycana przez upiorne koszmary i wizje, których doświadcza. Postanawia napisać książkę, powoli układa w głowie demoniczną opowieść.
"Właściwie to aż mnie ssało na samą myśl o prochach. Nie wypada się do tego głośno przyznawać, wiem, jednak spójrzmy prawdzie w oczy, ludzie nie sięgają po alkohol czy narkotyki, bo są szczęśliwi, przeciwnie – robią to, bo rozpaczliwie szukają szczęścia. (...) Moje podejście do prochów jest liberalne, nie naiwne – trzeba uważać, żeby z lekarstwa na problem nie zmieniły się w problem sam w sobie. (...) Dopóki nie przeginałam, dopóki nie traciłam kontroli, wszystko było OK."
Książka to interesujący romans osadzony w dark fantasy. Połączenie iście szatańskie, ale jakże udane w tym przypadku. Miłość? Tutaj nie chodzi o zwykłą miłość i odnoszę wrażenie, że język polski jest zbyt ubogi na określenie tego uczucia, z którym się spotykamy w powieści. Kochać i odczuwać poprzez życie i śmierć, mrok i światło, poprzez każdy atom ciała, duszy, oddechu. Wydaje się jakby w ciemności światłość była jaśniejsza i gorętsza, bardziej wielowymiarowa i pochłaniająca nie tylko zakochanych, ale i wszystkie możliwe światy. Idealni kochankowie, którzy zostają rozdzieleni, Lucyfer i Lilith, Książę Ciemności i Władczyni Mroku. Jednak K.C. Hiddenstorm nie poprzestała na pokazaniu namiętności w tylko w ten nieludzki sposób, nie do osiągnięcia dla zwykłych śmiertelników. Poprzez paskudny spisek rozłączyła zakochanych i dała im szansę na poznanie ziemskiego wymiaru swoich uczuć. Dopełnia to wizji i jednocześnie pokazuje, że chociaż niestety rzeczywistość człowieka jest mało filmowa zazwyczaj, to może być również piękna i intrygująca. Z drobiazgów składa się codzienność. Pozorne błahostki, niuanse, potrafią odmienić człowiekowi życie. Szczęście ludzkie nie zawiera się w krzykliwych i wielkich rzeczach, a w tych detalach, które wydają się być mało znaczące.
Obraz dobra i zła to również dość niesztampowy pokaz. Sama walka, która rozpoczyna się już zanim dojdzie do jakiegoś bezpośredniego starcia, zmusza do pewnej refleksyjności. Autorka konsekwentnie ujawnia wiele odcieni szarości w obu stronach tego odwiecznego konfliktu. Dobro okazuje się być nie zawsze dobre, a czasami dość przewrotne. Idealnie pasuje tutaj powiedzenie "dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane", które nawet pada w książce. Czytelnik otrzymuje trochę takiego prztyczka w nos, że zamiary nie są wystarczające, potrzeba wielkiej siły i woli, by najlepszych przedsięwzięć nie przekuć w zło w imię własnego egoizmu i megalomanii. Natomiast zło bywa naznaczone sprawiedliwością, miłością, współczuciem. Niezwykłe jest to, że nie traci przez to na swojej nikczemności, fałszywości, ale po prostu nabiera pewnej trudnej do wyrażenia pełni. Człowiek to z natury istota naznaczona dualizmem, zachowująca w sobie zarówno pierwiastek dobra, jak i zła. Dlatego chyba sprecyzowanie stron czysto w dwóch barwach, czarne i białe, jest odrobinę bardziej sztuczne. Tutaj w opowieści fantasy mamy bohaterów dosłownie nie z tego świata, ale pełnych krwi i żywych.
"O gorzka ironio, demon obdarzony sumieniem, potrafiący kochać, żart samego Stworzyciela, który chyba nie do końca wiedział, jak wielką potęgę powołuje do życia, jak skomplikowane w swym genialnym szaleństwie piękno przyjdzie mu przepędzić ze swego królestwa."
"Patrząc na wszystko z boku nie można było oprzeć się wrażeniu, iż oto jest się świadkiem spotkania nocy z dniem, zderzenia mroku ze światłością, starcia życia ze śmiercią, czegoś absolutnego, ostatecznego, lecz w jakiś ciężki do zdefiniowania sposób zachwycającego."
Wszystkie postacie zostały wykreowane z polotem. Poza Lucyferem, Lilith, Megan bardzo spodobał mi się Azazel. Jego relacja z Księciem ciemności to przyjemny smaczek, ale sama osobowość tego demona również jest nieprzeciętna. Co więcej obserwujemy jego swoistą przemianę, przeobrażenie, które dokonuje się w imię miłości. Twardy, bezwzględny, niewzruszony nagle zaczyna się kruszyć i mięknąć. Nie, oczywiście nawet przed samym sobą nie przyzna się do tego, no nie on, nie Azazel.
K.C. Hiddenstorm stworzyła niebanalną opowieść o świetle miłości w mroku. Mrokiem może być tutaj również nie tylko dosłowna przestrzeń piekielnej części świata, ale również zdrada, która się dokonała i w końcu też tęsknota, ból rozstania. Napisana czasami pięknie, momentami zwykle, prowadzona głównie z punktu widzenia Megan. Większość składa się z jej rozmyślań, wspomnień, doświadczeń. Zabawne były kłótnie, które bohaterka odbywała sama ze sobą, słysząc w głowie różne głosy. Trudno w sumie stwierdzić, czy którykolwiek z nich był głosem rozsądku, ale wnoszą trochę wskazówek do fabuły, czasami trochę oszukują, ale pozwalają też na lepszą interpretację zarówno postaci, jak i wydarzeń. Całość została napisana przystępnym językiem, z humorem i widoczną pasją samej Autorki. To ważne, by Pisarz czuł snutą opowieść, bowiem widać to od razu w tekście.
Wspominałam, że są minusy. Jednak jestem świadoma, że dla niektórych mogą być plusami. Według mnie trochę mniej ciekawą stroną książki okazały się opisy niektórych scen w niebie i piekle. Trochę przy nich oklapywałam i myślę, że mogłyby zostać nieco skrócone. Podobnie rzecz się tyczy finału, który ciągnie się zbyt drobiazgowo i przez to długo. Niecierpliwiłam się, by dotrzeć do kolejnych przełomowych wydarzeń. Czasami Hiddenstorm jakby zbyt dokładnie uświadamia czytelnika, zbyt dużo szczegółów, dopowiedzeń. Wszyscy piszą o błędach i redakcji. Można się czepiać, zdarzają się, ale czy uprzykrzają lekturę? Osobiście szybko przywykłam do wtrętów w nawiasach zamiast przecinków, a nawet mi się to spodobało. Na błędy zwracałam uwagę, aczkolwiek pochłonęła mnie fabuła, więc nie mogę powiedzieć by ta garstka wyłapanych gaf w jakikolwiek sposób mi przeszkadzała. Redakcja podobnie jak błędy.
"Jeśli kiedykolwiek przyjdzie wam do głowy sprawić sobie kota, to zapamiętajcie jedno – wasze potrzeby i pragnienia automatycznie zejdą na drugi plan, staniecie się niewolnikami waszych futerkowych kumpli zanim cokolwiek zauważycie; staniecie się ich osobistymi kucharzami, sprzątaczami i maszynkami do głaskania. Ale spójrzmy prawdzie w oczy, koty są najniezwyklejszymi stworzeniami na ziemi, któż nie chciałby być ich niewolnikiem? Obcować z takim stworzeniem to zaszczyt."
Podsumowując już, powiem, że jest to książka intrygująca i wciągająca. Nietypowy styl, humor, fascynująca fabuła. Takie debiuty to ja lubię. Z pewnością sięgnę po każdą kolejną książkę K.C. Hiddenstorm, bo uważam, że Jej potencjał jest jeszcze większy. Z przyjemnością będę obserwowała rozwój tej Autorki. Polecam serdecznie wszystkim, którzy lubią czasami sięgnąć po coś niesztampowego, nieco romantycznego, trochę mrocznego.
"Nigdy nie przepraszaj za to, kim jesteś, ani jaka jesteś."
Za książkę bardzo dziękuję Autorce, K.C. Hiddenstorm, bo dała mi niesamowitą frajdę.
"Władczyni Mroku"
K.C. Hiddenstorm
Wydawnictwo: Grupa HotArt
Liczba stron: 557
Ocena: 6+/10