"Pieczęcie bogów" - Rafał Patola

Fantastyka to według mnie niezwykle trudny gatunek, szczególnie jeśli Autor zamierza wnieść coś nowego od siebie. Wykreowanie świata, szczegółowo i skrupulatnie to zadanie ciężkie, jednocześnie trzeba zachować jakąś logikę, spójność samej fabuły, oraz zbudować pełnokrwistych bohaterów. Dodając do tego szczyptę refleksji, górnolotnych wątków, które mają być ponadczasowe, otrzymujemy niemożliwie skomplikowany twór w moim mniemaniu. Oczywiście istnieje też fantastyka, która stanowi lekkie, raczej rozrywkowe rozwiązanie dla czytelników mniej wymagających, bądź potrzebujących odprężenia dla umysłu w miejsce intensywnego zaangażowania i zakotwiczenia się w lekturze. "Pieczęcie Bogów" raczej miały stanowić utwór bardziej wymagający, mocny i wyrazisty.

Książka Rafała Patoli to debiut. Poszukiwałam w niej punktów zaczepienia dla siebie, jakiś miejsc, którymi mogę się oczarować, ale muszę przyznać, że nie było łatwo takie znaleźć. Przede wszystkim powieść wydaje się być czymś w rodzaju połączenia "Ziemiomorza" Le Guin z "Sagą o Wiedźminie" Sapkowskiego. Niestety porównanie kończy się na "czymś w rodzaju" i nic poza tym, ponieważ odczuwałam ten oddech wymienionych tytułów, aczkolwiek dość nieświeży, mało przyjemny.

Poznajemy świat, w którym żyją głównie elfy. Pojawiają się również inne istoty, jak Orkowie, Entowie, Driady i Gobliny. Powieść zaczyna się od znalezienia tajemniczego, krwiożerczego wręcz, dziennika przez Crisma. Bohater wraz z nowo poznanymi elfami rzuca się w wir przygody, szlakiem wędrowca, do którego należał ów dziennik. Nadzieja na skarby i bogactwo, być może na sławę i miłość, szybko ustępuje miejsca trwodze i niebezpieczeństwom. Tajemnica bardzo powoli zaczyna się objawiać i do końca nie zostaje całkowicie odkryta. Ta linia wędrówki zostaje przetkana wydarzeniami z życia poszczególnych bohaterów, jak również wątkami politycznymi.

Świat jest dość kameralny, zamyka się w obrębie jednej wyspy, której fizycznych rozmiarów nie da się ustalić z lektury, bowiem raz ma się wrażenie, że rozciąga się ona, a innym razem, że się kurczy. Nie wiem czy wynika to z jakiejś niekonsekwencji, nieprzemyślenia, czy zagubienia się przestrzennego samego Autora. Jednak było to dla mnie dość denerwujące. Dodatkowo nazwy geograficzne spędzały mi sen z powiek, bo są mało przyjemne w czytaniu i nie chodzi tutaj o ich rzeczywiste znaczenie, acz dźwięk samego słowa, jak np. Uzdargion, Mewiarha. Pośród wielu nazw nacji elfów (nieco przyjemniejszych już), imion bohaterów, skomplikowania wędrówki i wydarzeń, te nazwy geograficzne sprawiały, że w myślach myliłam krainy, rzeki, miasta i góry. I może to będzie wyłącznie moje odczucie, ale tak ono niestety wygląda.

Kreacja bohaterów nie jest zbyt bogata. Kolejne pojawiające się postacie nie wyróżniają się niczym poza odmienną przeszłością. Owszem każda w jakiś sposób posiada inne cechy charakteru, ale nie są to cechy dostatecznie stanowczo zarysowane i rozmywają się pośród przeciętności. Wielkie nadzieje pokładałam w Eosanie, która początkowo wydawała mi się bardzo mocnym charakterem, silną i niezłomną kobietą. Jednak coś i tutaj poszło nie tak, bowiem szybko przeobraziła się w kolejną zwykłą postać, może trochę bardziej wulgarną i brutalną.

Crismo jako główny bohater, a przynajmniej tak mi się wydaje, że ma być głównym bohaterem, bo w sumie trudno wyrokować, jest trochę jak takie ciepłe kluchy. Brakuje mu charakteru, jakiejś wewnętrznej siły, intuicji, takiego pazura. Nie był dla mnie ciekawy, ani go nie polubiłam, raczej złościł i przyprawiał o zgrzyt zębów.

Opowieść miała być chyba okraszona humorem w stylu rubasznych krasnoludów spod pióra Sapkowskiego, jednakże taki dowcip to wbrew pozorom trudna sztuka. Wyczucie w pewnej wulgarności, rozładowanie emocji bąkiem, czy beknięciem, musi zostać przeprowadzone z chirurgiczną precyzją, a nie wrzucone, bo tak i już. Takie "smaczki" zamiast bawić sprowadzają na czytelnika zażenowanie. Poza tym trudno jest wtłaczać z jednej strony wzniosłe myśli o doniosłych sprawach dla tego i każdego innego świata, a z drugiej dorzucać wisienkę na torcie w postaci mało chwalebnych zachowań i odzywek poszczególnych postaci. Znowu tutaj przychodzi mi na myśl jakiś brak konsekwencji w stylu, kojarzącym się ze wspomnianymi wcześniej tytułami.

"(...) Ostatnie słowo zaakcentował tak, jakby zmienił się w lukrowy napis na torcie w kształcie serca. Wyciągnął z pokrowca instrument z taką delikatnością, jakby postępował ze swoim przyrodzeniem. (...)"

Fabuła sama w sobie jest dość ciekawym pomysłem. Więcej, wręcz intrygującym. Jednak została do bólu naszpikowana wątkami pobocznymi, które tak mocno tłumią główną oś wydarzeń, że nie sposób się do niech przywiązać. W skrócie mówiąc, miałam wrażenie całkowitego chaosu i ciągłego odrywania się jakby od historii. I owszem lubię opowieści skomplikowane, przepełnione jakimiś sprawami mniejszymi, przeszłością i życiem bohaterów, jednak powinny być to raczej dodatki, nie podnoszone tak wysoko. Trudno się skupić, kiedy mnogość zaczyna męczyć. Chciałabym bardzo, żeby Autor wziął swoją książkę ponownie na warsztat, przeczytał i odrzucił część niepotrzebnych rzeczy, lub zminimalizował ich wagę. Dodatkowo, gdzieś zabrakło rytmu i spójności, które zastąpione zostały ciągłymi przełomami w akcji. W tej powieści wciąż się coś dzieje i kiedy już myślałam, że nic mnie nie zaskoczy to działy się, dla mnie, rzeczy niepojęte. Myślę, że spokojnie można rozbić ten tom na trzy inne, wykreślić to co rozwleczone, i nadać klimatu sprawniejszym językiem.

"Kiedy Crismo czytał Dziennik, wspinał się na jak najwyższe drzewo, a konia przywiązał kilka kroków dalej, by przypadkiem nie napadła go banda Gedorianów czy nawet Furnianów. W tym rejonie nikt nie uchodził za przyjaciela, a co dopiero samotny podróżnik."

Wiem, że nie jest to opinia pozytywna i z pewnością wielu z was zniechęciłam do książki, czego nie zamierzam zmieniać. Jednak bardzo bym chciała, by Autor mocując się z drugim tomem wziął sobie moje marudzenie do serca, bowiem pomysł ciekawy, ale z wykonaniem gorzej. Trzeba konsekwencji w budowaniu świata, pazura w bohaterach, spójnego słownictwa i logiki świata. Nie ma sensu zapatrywać się na innych, bo pisanie to powinno być coś bardzo intymnego, płynącego z duszy i serca ze wsparciem bystrego umysłu. I tego życzę Panu Rafałowi przy pracy nad kolejnymi tomami tej opowieści.

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

"Pieczęcie bogów"
Rafał Patola
Wydawnictwo: Novae Res
Liczba stron: 470
Ocena: 4/10

Bardzo mnie cieszy, że zaglądasz na mojego bloga.
Będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad, to mnie motywuje i nadaje większy sens temu, co piszę. Chętnie zajrzę też na Twojego bloga, jeśli jakiegoś prowadzisz.