Blogi, portale, grupy społecznościowe - siedzę i grzebię poszukując nowych, ciekawych tytułów, czasami wyhaczę niezwykłą perełkę, innym razem zrezygnuję z czegoś przekonawszy się, że to nie dla mnie. Przy okazji "Liliowych Dziewczyn" było inaczej, bo tym razem Book Tour z książką odnalazł mnie. O książce wpierw przeczytałam u Kasi na Poligonie Domowym, po czym odezwała się do mnie Ewelina z Ruda Recenzuje i zaproponowała mi udział w Book Tourze.
"Liliowe dziewczyny" to opowieść trzech kobiet, ale bohaterek w niej znajdziecie znacznie więcej. Rozdziały podzielone zostały według trzech imion Caroline, Herta, Kasia. Każda z nich opowiada historię swojego życia, każda mówi o wojnie z innej perspektywy, bo każda doświadczyła Jej w zupełnie inny sposób.
Caroline Ferriday to Amerykanka, postać historyczna, swoje życie poświęciła działalności charytatywnej głównie na rzecz francuskich sierocińców. Należy do elity nowojorskich salonów, bywa na przyjęciach, jej matka również jest zaangażowana w działalność charytatywną. To, co szczególnie mnie pochłonęło w tej postaci to jej siła i pewna niezłomność w niesieniu pomocy potrzebującym. Dodatkowo obnaża przed nami pewną fałszywość elit, w których się obraca. Hipokryzja, życie ponad stan, wszystko czynione by się pokazać przed innymi, ukrywane długi i wywyższające się miny - to krótka charakterystyka tego towarzystwa. Jednym słowem pokazówka i nic więcej. Widać też w tych ludziach pewną zawiść, złość, zazdrość. Brzydka prawda o tych, którzy noszą się tak pięknie. Caroline nie pasuje do tych ludzi. Z własnej kieszeni funduje pomoc w postaci paczek z żywnością i odzieżą dla Francji. Zastawia rodzinne srebra, ze swoich sukien i płaszczy szyje ubranka dla potrzebujących dzieci. Ostatecznie, już po wojnie, angażuje się w pomoc "królikom z Ravensbrück", w co wlicza się nie tylko pomoc medyczna, ale również próba przywrócenia tych skrzywdzonych kobiet do w miarę normalnego życia.
"Z kilkoma drobnymi wyjątkami elita Nowego Jorku składała się z dziwacznej mieszanki nierobów i próżniaków, zadłużonych po uszy w bankach albo ledwie dopinających budżet, zainteresowanych wyłącznie tym, kto wypisze czek w Maidstone Clubie, jak kij wyciągnąć przy piętnastym dołku w Pebble Beach oraz zadręczających kelnera o kawałek skorupki w homarze na kanapkach, które właśnie pochłaniają."
Hertę Oberheuser poznajemy jako młodą dziewczynę, Niemkę, która jako lekarka z wykształcenia podejmuje pracę w obozie Ravensbrück. Obserwujemy w jakiś sposób jej przemianę, z jeszcze wrażliwej osoby w zimną i bezwzględną pracownicę obozu. W młodości doświadczyła wiele złego, jednocześnie w momencie, kiedy umysł młodego człowieka jest najbardziej chłonny i podatny, została poddana swego rodzaju praniu mózgu przez hitlerowską filozofię. I to jest bardzo smutne, bo mimo iż od początku nie da się jej polubić, to jednak w głowie kołacze mi myśl, że wcale nie musiała się stać tym, kim się stała. A została oprawcą, jednym z najgorszych możliwych, bo świadomym wyrządzanego zła. Praca, w której musiała zabijać bez mrugnięcia okiem, gdzie eksperymentowała na zdrowych ludziach, gdzie była świadkiem i uczestnikiem wielu bestialstw, sprawiła, że straciła resztki człowieczeństwa. Przykre też jest dla mnie rozliczenie, sprawiedliwość wobec poczynań jej i podobnych osób, bo sądy i historia w wielu przypadkach obeszły się z nimi dość lekko, a nie można powiedzieć, że ich prześladowcą przez resztę życia pozostało sumienie. Z tych ludzi bowiem całkowicie wycięto sumienie, jakiekolwiek wyrzuty dotyczyły raczej niepowodzeń w kreatywności okrucieństw, jakie zadawali.
"- Słuchaj, wyświadczasz im w ten sposób przysługę - stwierdził. - Myśl o nich jako o chorych psach, które trzeba uśpić. Zrób to, a oszczędzisz im cierpień."
"W kwietniu 1945 roku nikt nie miał już wątpliwości, że Niemcy przegrały wojnę, mimo iż prasa nadal tego nie przyznawała. Do samego końca trzymali się swoich bajek. Z zagranicznych transmisji radiowych, których słuchałam w pokoju, wiedziałam, że przegraliśmy."
Kasia Kuśmierczyk to chyba postać najtragiczniejsza w tej książce. Polka, młodziutka, która nie chciała stać i przyglądać się z boku wydarzeniom. Uaktywniła się w działaniach podziemia, by walczyć w ten sposób z najeźdźcą, została aresztowana wraz z siostrą, matką, przyjacielem i jego siostrą. Wszystkie kobiety zostały przewiezione do obozu Ravensbrück, gdzie rozpoczyna się ich piekło. Autorka oszczędziła nam dokładności i wielości okrucieństw, ale mimo to obraz może być wstrząsający dla wielu czytelników. Apogeum tego znęcania się nad ludźmi przychodzi, gdy w obozie zostają wyłowione młode i zdrowe dziewczyny, a następnie poddane paskudnym doświadczeniom. Badania nad sulfonamidami, czyli lekami, które miały doprowadzić do zahamowania zakażenia bakteriami beztlenowymi i ropotwórczymi, polegały na zadawaniu różnego rodzaju ran szarpanych kobietom i wprowadzaniu do nich różnych odłamków oraz rzeczonych bakterii. Miażdżono mięśnie, usuwano kości, powodowano martwicę tkanek, nacinano nerwy, sterylizowano bądź dokonywano dziwacznych prób przeszczepu pomiędzy pacjentkami. Tym, którym udało się przeżyć i zostały ostatecznie uwolnione, zniszczono tym samym zdrowie i życie. Obserwujemy je kilka lat po wojnie, kiedy wydawałoby się, że prowadzą już normalne życie, chociaż nieco utrudnione schorzeniami z czasów wojny. To złudzenie, psychicznie zostały zmiażdżone i właściwie ta krzywda jest znacznie większa niż wszelkie fizyczne okrucieństwa, których doświadczyły.
"Przez cały czas, od chwili kiedy nas aresztowano i przywieziono do obozu, a nawet na rewirze po operacji, znajdowałam w sobie siłę, by myśleć o rzeczach przyjemnych. Miałam oparcie w polskim optymizmie, ale kiedy mama umarła, nie byłam w stanie wyjść z ciemności. Czułam się jak ryba, o której kiedyś czytałam, jak poskoczek mułowy. Każdego roku, gdy nadchodziła susza, ta ryba zagrzebywała się w mule i trwała tak przez całe tygodnie - ani żywa, ani martwa - czekając na deszcz, który przywróci ją do życia."
Ich historie splatają się i łączą, czas wojny w niezwykły sposób splótł ich losy i na zawsze naznaczył piętnem.
"Jeśli w ogóle coś w tym obozie miało jaśniejszą stronę, to właśnie to, że tyle kobiet pochodziło z Polski - niemal połowa - i większość trafiła tu, jak my, za działania, które Niemcy nazywali zbrodniami politycznymi. Najliczniejszą po Polkach grupę stanowiły Niemki aresztowane za złamanie któregoś z licznych praw narzuconych przez Hitlera albo za pospolite zbrodnie, takie jak morderstwo czy kradzież."
Bardzo spodobało mi się to, że Martha Kelly zwróciła uwagę na coś, co zwykle stanowi już oddzielną historię. Mianowicie koniec wojny dla Polaków nie oznaczał końca okupacji. Wszyscy niby o tym wiemy, to żadne odkrycie, ale zazwyczaj nie mówi się o tym przejściu, o tym, że nie mieliśmy czasu wylizać swoich ran.
"Kiedy więc ten sam świat radował się na wieść o japońskiej kapitulacji i ostatecznym zakończeniu wojny, ja nie potrafiłam się tym cieszyć. Dla nas wojna się nie skończyła, zmienił się tylko dyktator. Teraz musieliśmy walczyć ze Stalinem. Choć nie od razu to odczuliśmy, Stalin trzymał już nas w garści. Armia Czerwona i NKWD, stalinowski aparat ucisku, przeprowadzały już aresztowania. (...) Koniec wojny nie oznaczał dla Polski nowego początku, ale nową formę niewoli."
Jak już wspomniałam to nie jest historia tylko tych trzech kobiet, ale również wielu innych, które występują niby pobocznie, ale stanowią ważne postaci w tej historii. Szczególnie zwracamy uwagę na odebraną młodość, ale napotkamy też podeptaną starość, zgnębioną dojrzałość, zniszczone życia, serca, odartych z godności ludzi. Możemy mówić też o wielkiej sile i determinacji, o bohaterstwie na miarę możliwości, o trudzie miłości i odzyskiwaniu zaufania do samego siebie.
"Tamtego dnia przy ścianie byłam zbyt zła, by płakać, bo nagle uświadomiłam sobie, że odebrano nam młodość. Wtedy chciałyśmy tylko umawiać się z chłopcami na tańce i czytać powieści detektywistyczne."
Mimo, że książka mi się podobała to dostrzegam też pewne minusy. Historyczny wydźwięk II WŚ, oraz konsekwencje obozów koncentracyjnych odcisnęły wielkie piętno na naszym Narodzie. Już w szkole mamy do czynienia z różnymi tekstami dotyczącymi tej smutnej części naszej historii, tekstami często zawierającymi brutalne i szczegółowe wspomnienia ludzi, którzy przeżyli piekło obozów. Martha Kelly nie do końca podołała tej wymagającej opowieści. Sposób przedstawienia wydaje mi się być jednocześnie plusem i minusem. Dla wymagającego, oczytanego w tematyce czytelnika książka może okazać się spłaszczona, mało wyrazista, wręcz delikatna. Jednak dla tych, którzy jeszcze zbyt wiele nie czytali, być może okaże się to fascynująca przygoda, nie przytłaczająca przygnębieniem, cierpieniem i bólem. Wówczas minus zamieni się w plus, bo książka może stanowić przyczynek do bogatszych i pełniejszych pozycji.
Pamiętając jednak, że Autorka, wychowana w USA postanowiła zadebiutować biorąc na warsztat tak trudną tematykę, nie sposób ocenić Jej książkę specjalnie nisko. W pewnym sensie napisała coś, co wypełnia tę dziurę między banałem, a smutnym obnażeniem wojennych potworności. Książkę polecam, bo to pozycja, z którą z pewnością warto się zapoznać, a nie przytłacza tak mocno, jak większość obierająca tę tematykę. Nie zachwyci wszystkich, niektórych natomiast wbije w fotel, innych sprowokuje do refleksji. Napisana sprawnie, dobrze się czyta. Delikatna w oddaniu bezduszności wojny, ale jednocześnie zwraca uwagę nie tylko na to, co oczywiste.
Jeżeli mielibyście ochotę dowiedzieć się więcej o Ravensbrück i królikach to poniżej pozostawiam Wam kilka linków.
Polki „króliki” z KL Ravensbrück na leczeniu w USA
Eksperymenty w FKL Ravensbrück
Bunt polskich więźniarek w Ravensbrück
"Liliowe Dziewczyny"
Martha Hall Kelly
Tłumaczenie: Julia Szajkowska
Wydawnictwo: Proszyński i S-ka
Liczba stron: 664
Ocena: 7/10