Od pierwszych stron poznajemy to wielkie uczucie, które wcale nie jest idealne. Nie sprawia ono, że ludzie są całkowicie zgodni, wyzbywają się swoich nawyków i pasji, nie złoszczą się na siebie i tylko patrzą na siebie ze słodyczą. No nie, tak w ogóle nie jest. Jest złość i nieporozumienie, są samotne pasje i niedogadane sprawy. I właśnie najpiękniejsze jest to, że mimo braku filmowej idealności, mimo pozostania wciąż sobą, to uczucie kwietnie, napełnia, stanowi wszystko. Tylko razem nie strach stawiać czoła przeciwnościom, nawet tym najgorszym.
Choroba, złowieszcza wróżba na przyszłość, nie pozwala żyć spokojnie, nie pozwala spełniać marzeń, nie pozwala nawet marzyć, bo już nie ma na to czasu. Pozostają codzienne drobne przyjemności i odrobina rutyny, dzięki której można zachować zdrowe zmysły.
Śmierć nadchodzi w sumie spodziewana, zapowiadała się już od jakiegoś czasu, jakby sięgała po kruche ludzkie życie, już przeciągała je na swoją stronę i w ostatniej chwili rezygnowała. Może wobec takiego uczucia, nie potrafiła nie dawać wciąż kolejnej minuty, na jeszcze jedno słowo, jeszcze jedno przytulenie, pocałunek, spojrzenie.
Tomasz to silny człowiek, który na pozór nie wydaje się być ciepłym misiem. Jednak w swojej żonie, Kasi, widzi cały świat i cały sens. Oddałby wszystko za to by móc z Nią spędzić jeszcze choćby kilka chwil więcej. Nie byli idealnym małżeństwem, nie we wszystkim się dogadywali, ale uczucie, które ich połączyło jest właściwie namacalne. Kasia choruje, na raka. Kasia umiera. Tomaszowi pozostaje ból, ogromny i nie do zniesienia.
Treningi porządkują w jakiś sposób życie, są takim ostatecznym elementem, który pozwala na zachowanie odrobiny zdrowych zmysłów. W małej, domowej piwnicy, w obdrapanych ścianach, z brudną podłogą i mnóstwem niepotrzebnych gratów w około. Świat Tomka skurczył się właściwie do tego miejsca. Oddycha tym kurzem, wspomina i uczy się panować nad rozpaczą. Możliwość odreagowania, jakiegoś wyżycia się, ale i oddania umysłu wraz z ciałem skupieniu na ćwiczeniach. W piwniczce pojawia się mysz. Kradnie skubana, ale nie daje się złapać. Przychodzi do Tomasza w największy Jego ból, i okazuje się, że to jednak nie mysz. Bulwak, stworzonko przypominające mieszankę myszy z człowiekiem, inteligentne, uczące się mówić od człowieka.
Bohater w tym momencie zaczyna myśleć, że "ześwirował" pod wpływem rozpaczy i tęsknoty. Jednak wszystko wskazuje na to, iż Bulwak to żywe i prawdziwe stworzonko. Zamieszkuje Metalową Dolną, wraz z innymi Bulwakami, a wszystkie ich domostwa znajdują się w ziemi, pod piwnicą. Rodzi się między nimi przyjaźń, ale i nienawiść. Wdzięczność i radość, smutek i złość. Pełna gama uczuć i emocji pozytywnych i negatywnych.
Nie mogę Wam zdradzić zbyt wiele, bo nie chcę opowiedzieć Wam całej historii, chcę żebyście przeczytali tę mini-powieść. Bulwaki są dla mnie, jakby oswajaniem się z wydarzeniami, z samotnością. One jakby uświadamiają Tomaszowi, że nie może się winić o rzeczy niezależne od Niego. Nawet, kiedy wydaje się, że nie pozostało już nic, to okazuje się, że pozostaje to, co w sercu. W spotkaniach z Bulwakiem na nowo odkrywa swoją historię, historię miłości z Kasią, odkrywa jakąś radość i od nowa przeżywa wiele spraw, ale już w nieco inny sposób. Pozostaje na granicy rzeczywistości i wyobraźni, wciąż niepewny, czy nie dopadło Go szaleństwo.
"Ostatecznym, prawdziwym świrem staje się człowiek chyba wtedy, kiedy wierzy się w to, co się widzi."
Książka napisana jest dość prostym językiem, ale nie mylcie z prostackim. Styl został idealnie dopasowany do treści i przedstawionego świata. Autor nie podaje nam żadnych rozwiązań, czy sposobów, jak poradzić sobie z żałobą, lub jak wyprzeć się tej bolesnej po stracie miłości. Pokazuje nam, jak uspokajają się wspomnienia i jak zatrzymują się w sercu. Odrobinę, jak "Mały Książę" wskazuje nam na odpowiedzialność, za to, co oswajamy. Chodzi o mądrą odpowiedzialność i jednocześnie o uświadomienie sobie, że na wiele rzeczy nie mamy wpływu. Możemy zmienić siebie, możemy pracować nad złymi nawykami, ale nie zmienimy innych, nie mamy cudownych mocy przywracających zdrowie lub życie i nie wolno nam pozwolić sobie na poczucie winy w tych sytuacjach. Takie poczucie winy zabija naszą duszę, stajemy się pogrzebani za życia dla świata. Treningi, siłownia to fantastyczne tło tej powieści. Jednak nie spodziewajcie się nadmiaru opisów ćwiczeń fizycznych, czy maszyn do ćwiczeń. Wszystko wyważone, dopracowane, umiejętnie wplecione elementy fantastyczne, ale nie za dużo, tylko tyle ile potrzeba.
Zakończenie mnie zaskoczyło, w sumie dlatego, że chciałam zupełnie innego. To dobre zamknięcie historii powoduje, że jest to całość, wobec której nie oczekuję kontynuacji. Nie trzeba nic dodawać. Krótka opowieść, którą czyta się błyskawicznie, a zawiera tak wiele treści. Zupełnie inna, niż "Oskar i Pani Róża" Schmitta, ale porównywalnie ważna. Nie raz będę do niej wracać, wiem to już dziś i Wam serdecznie polecam, chociaż raz po nią sięgnąć.
Bardzo chciałabym zapoznać się z innymi książkami Brunona Kadyny, kolejnego polskiego Autora, który mnie zauroczył swoją książką. Z przyjemnością zapowiadam, że w maju, będę miała dla Was rozdanie, w którym będziecie mogli zdobyć egzemplarz tej książki. Polecam i zapraszam :)
A jeszcze dodatkowo polecam Wam wywiad z Autorem, który przeprowadziła Halmanowa: http://www.halmanowa.pl/2017/04/14-pytan-do-autora-bruno-kadyna.html
Za możliwość przeczytania tej wspaniałej książki bardzo serdecznie dziękuję Autorowi, Brunowi Kadynie.
"Metalowa Dolna"
Bruno Kadyna
Wydawnictwo: Filologos
Liczba stron: 112
Ocena: 8/10