"Sońka" jest opowieścią liryczną, wielowątkową i wielowymiarową. Rozpięta pomiędzy przeszłość, teraźniejszość i przyszłość zdaje się przemawiać do czytelnika, angażować go i wreszcie pozwala na odegranie kluczowej roli, dzięki której Sońka staje się rzeczywista. W tej powieści nie chodzi o wiarygodność, ponieważ jest zbiorem pytań kluczowych dla egzystencji człowieka. Paraboliczność i symbolizm współpracują na rzecz dzieła głębokiego, pozostawiającego wiele dróg interpretacji.
Stara Sonia mieszkająca, gdzieś na "końcu niczego, w Królowym Stojle", jest kobietą prostą, niepiśmienną, zbliżającą się do kresu swoich dni. Opowiada swoje życie tak, jak potrafi i jak je zapamiętała, bez kłamstw, bez wielkich słów, zwyczajnie. A jest to historia traumatyczna, trudna do zaakceptowania, bolesna i okrutna.
"Sonia żyła, bo tak łatwo było zginąć. Sonia karmiła, bo tak łatwo było głodować. Sonia czuła, bo tak łatwo było się znieczulić."
Starość - tak mogłoby się nazywać Królowe Stojle. Dom stary, obejście z zardzewiałym i pokrytym mchem ogrodzeniem, garnki dziurawe i pokryte sadzą, kredens, piec kaflowy, stół, krzesła i wysłużona cerata w kwiatki. Wszystko tutaj bowiem jest stare i nosi ciężar własnej historii. I nawet zwierzęta symbolizują ten bieg czasu, którego nie sposób zatrzymać. Suka Borbus Dwunasta, posiwiała i śmierdząca, ze swą odziedziczoną po poprzednikach obrożą. Kot Jozik, Pasterz Myszy, co dożywa właśnie swojego ostatniego, dziewiątego życia. Poczciwa, łaciata krasula o niewybrednym imieniu Mućka, która niczym "mennica państwowa" produkowała pieniądze, a te dawały skromne utrzymanie. Starość nagle okazuje się złożona z tych wszystkich rzeczy i zwierząt, z zaklętą opowieścią, z kłamstwem i prawdą. Wiele wydarzeń bowiem splata się w los człowieka, wynik zapisany jest właśnie w tym doganiającym go zmierzchu.
Miłość, natomiast, to chwila, którą można wydrzeć światu, chwila, kiedy to stajemy się sobą. Sukienka w niebieskie kwiatki, spojrzenie i oddech wydają się przedsionkiem do raju. Połączenie dwóch dusz, dwóch ciał i pieczęć, w którą zmieniają się w swoim zjednoczeniu.
"To nieprawda, że zakochanym czas mija w okamgnieniu. Czas płynie inaczej, jednak nie przyspiesza. Oczy patrzą ciężko i uważnie. Powieki ciążą. Każda wspólnie spędzona minuta wydaje się dłuższa, większa i głębsza niż rok spędzony samotnie. O, tak, każdą naszą minutę dokładnie pamiętam, mogłabym opowiadać godzinami, co wtedy czułam, co się stawało, co pachniało, co pohukiwało, który pies w której zagrodzie zaszczekał i w które miejsce łaskotały mnie źdźbła. Każda wspólnie spędzona minuta była malutką wiecznością, idealnym światem. Każda minuta spędzona osobno była jak wyrzucona w błoto, zepsuta i niewiele warta.
Kochałam tak do końca, do granicy, za którą już tylko nic. Kochaliśmy się tak bardzo, że czas płynął tylko wtedy, gdy byliśmy razem. Jakbyśmy sami byli czasem. Poza nami czas nie istniał, nic a nic."
Igor/Ignacy to postać jeszcze bardziej złożona od tytułowej Soni. To on właśnie stanowi medium, bramę łączącą różne światy. Jedyny dotychczas znany dla niego świat konsumpcyjnych bestii, zanurzonych w mieć i bawić się, gdzie brakuje miejsca na katharsis, a człowiek zmienia się w piękną skorupę ziejącą pustką. Takie właśnie uniwersum buduje sobie człowiek współczesny, nachalnie zapatrzony w zniewalającą urokiem nicość. Ignacy niepostrzeżenie dla samego siebie wchodzi w ten drugi świat, nienaturalnie dlań zwykły i brzydki. Zmienia się, odnajduje w wewnętrznej pustce jakąś iskrę, która naznacza go dla tej historii i obarcza brzemieniem tych cudzych lat. Ostatecznie to on odczuwa konieczność pokazania opowieści Soni, przy jednoczesnym obnażeniu całego procesu przekuwania jej na emocjonujący spektakl. Przestają mieć tutaj znaczenie opinie krytyków, ważne okazuje się wzruszenie, które budzi w widzach. Mechanizm budowania emocjonalnego przedstawienia nie odbywa się wyłącznie wprost, ale zawiera się również w gestach, intonacji, grze świateł i scenografii. Dopiero złożenie tych wszystkich części w spójną całość może pozwolić na uzyskanie katharsis, swoistego uwolnienia z pętających nas okowów, wreszcie wypuszczenia intensywnych, stłumionych emocji. Świadkowie tej opowieści stają się jej elementem niezawodnie wchodząc w rolę Charona.
"Jestem Igor, niczego tak naprawdę nie dokonałem, wszystko jest popiół, popiół jest wszystkim, jest wszędzie, w płucach i na nosie, pod powiekami i w ustach, drapie w gardle jak papierosowy dym, i tak już będzie do końca: starczy dmuchnąć w kupkę i nawet the endu nie będzie."
"Sońka" to również opowieść o wielorakiej śmierci. I można tutaj mówić o dosłowności samego procesu umierania, o drodze, którą człowiek przebywa ku ostateczności i krótkiej chwili, która tak słabo zaznacza się w czasie, a stanowi koniec tego czasu. Śmierć jest po prostu i czeka każdego.
Z drugiej zaś strony mamy przewodnika śmierci, niby mitologiczny Charon, mroczny Żniwiarz, który przychodzi i wysłuchuje ostatniej przemowy umierającego. Gwarantuje tym samym oczyszczenie i bynajmniej nie z grzechów, acz z życia, które przez lata gromadzi się na ramionach i przechyla człowieka ku ziemi wraz z wiekiem. Symbolicznym przewodnikiem stał się Ignacy, który poprzez odnalezienie cudzego życia, wysłuchanie tego niezwykłego epitafium, zostaje jego strażnikiem. To budzi go w jakiś niewyrażalny słowami sposób, jakby cudzy ciężar przyjął na swoje barki w zadośćuczynieniu samemu sobie, że własny wciąż porzucał. Co znaczące ten ciężar właśnie, ten worek z cementem, który przyjdzie mu nieść dalej, to oczyszczenie również dla niego, nadające znaczenie nic nie znaczącemu.
Karpowicz nie zamierza wskrzeszać historii, a zachęca do zaakceptowania jej. I choć przeszłość powinna być traktowana z szacunkiem to nie chodzi w tym o rozdrapywanie i ciągłe podnoszenie patosu. Należy się jej bowiem również spokój, ten moment, kiedy zostanie odprowadzona na spoczynek. Teraźniejszość i przyszłość nie mogą sycić się jedynie przeszłością, bo ona choć wydarła światu okruszki piękna i wielkości, to pozostanie tylko brzemieniem, z którego trudno się oczyścić. Co więcej w tej prostocie zachowania porządku świata, czyli pozostawienia dawnych dziejów im samym i skupienie obecnego dyskursu na tym, co jest lub będzie, zaznacza się również konieczność przejścia od ogólników do szczegółów. Jednostkowe potraktowanie historii sprawia, że okazuje się ona wyzuta wszelkiej chwały, że stanowi raczej drogę okrucieństw, gwałtów, agresji.
"Ten świat jest obrzydliwy, a z rzadka zdarza się ktoś wspaniały. Ten świat mógłby opierać się na fotosyntezie, a opiera się na przelewaniu krwi. No i uczą nas na niebieskich kompletach. Muszą uczyć, bo okrucieństwa pojąć nie sposób. Uczą nas, że najwłaściwsza i jedyna religia to mizantropia przełamana empatią i współczuciem. Tylko tyle zostało po wyjściu poza fotosyntezę. Tylko tyle."
Uważam, że to właśnie stanowi kwintesencję nauki, którą możemy czerpać z tej powieści. Apel o pozostawienie historii w spokoju, o godne odprowadzenie jej ku śmierci, o oddaniu jej przeszłości i nie przywracaniu do życia, co nie oznacza, że mamy o niej zapomnieć. Jednak w pamięci również musi tkwić godność i prawda, a nie upiększone, upudrowane slogany. Życie natomiast to tęsknota do zwykłości, do codzienności prostej i lekkiej, bez wzniosłości, bez przemarszu wojsk i wielkich słów.
"Historia jest zawsze przeciwko ludziom, a najbardziej - kobietom."
Rozpoczynając lekturę przygotujcie się na to, że nie będziecie tylko czytelnikami. Staniecie się widownią w teatrze, krytykiem i aktorem. I staniecie się prawdą, bo trudno ją pominąć, gdy wychodzi naprzeciw. I w końcu to Wy będziecie tym Aniołem Śmierci, symbolicznym Charonem, który dysponując tylko jedną możliwością, spełnia swoją powinność w sposób zaszczytny otwierając sobie drogę do wyzwolenia.
"Wojna coraz rzadziej o nas zapominała. Kontyngenty, partyzanci, każdy czegoś chciał, a jak chciał, to i sobie brał. Przychodzili i zabierali, najpierw po dobroci, a później też po dobroci, tylko z wycelowaną bronią."
Elementy baśniowe w jakiś sposób podjudzają czytelnika, bowiem dość szybko zorientować się można, że siła tkwi w rozwiązaniach mało baśniowych, a przeszłość bywa głównie szkaradna. Nie sposób nie wspomnieć o warstwie językowej w tej powieści, gdzie liryzm poprzetykany został prozaizmami, gdzie występują ogromne kontrasty i niezwykłe połączenia, gdzie zwykłość została przepisana w coś wzniosłego. Autor dysponuje doskonałym wręcz warsztatem i dobiera każde słowo w sposób skrupulatny. W tej różnorodności światów, słów, symboli nie brak spójności.
Największą siłą tej powieści jest to, że pozwala nam myśleć, że jeszcze długo po zakończeniu lektury będziemy wracać do niej pamięcią. Wymowność zakończenia tkwi w żydowskiej modlitwie, Kadisz, która zamyka opowieść pozostawiając w pewien sposób otwartą. Mogłabym pisać o niej wciąż i wciąż, inaczej i podobnie, bo bogactwo tej niepozornej książki jest wielkie. Jednak wolałabym, żebyście sami zechcieli ją poznać i dali sobie sobie szansę na oddanie się tej niezwykłej historii.
"(...) bo przecież i jej nieraz przytrafiło się niezaplanowane, bo i ją nieraz porzucano, łamano, kopano, świat nie zmienia się ot tak, ot nagle, a nawet jeśli zmienia się ot tak i ot nagle, to na pewno przecież nie na lepsze."
"Sońka"
Ignacy Karpowicz
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 208
Ocena: 10/10